Czy styl „na drwala” to patent na męskość?
Moda na tak zwanego faceta lumberseksualnego (ang. lumberjack – drwal) zdetronizowała metroseksualizm i święci w Polsce triumfy już drugi rok, a w większych aglomeracjach, jak grzyby po deszczu, wyskakują kolejne barber shopy, czyli zakłady, a nowocześniej rzecz ujmując – studia, zajmujące się strzyżeniem i pielęgnacją męskich zarostów.
Fajnie nazwany i odpowiednio opakowany koncept o przeciwstawieniu się (z lekka wydumanemu – moim zdaniem) kryzysowi męskości sprawił, że nietrudno spotkać kilku brodaczy w wełnianym swetrze i ciężkich butach, na paru metrach kwadratowych lokalu z żarciem, w uczelnianej auli czy w szklanym biurowcu sięgającym nieba (aczkolwiek tam panuje inny dress code). Przyjrzyjcie im się – goście pozują na takich w stylu drwala, co to zaraz zetną pierwszą lepszą sosnę, a tymczasem siedzą sobie popijając kawę ze Starbucksa i kupują akcje przez internet.
To w końcu jak jest? Siekiera czy MacBook? Rozkmińmy jak idea zarostu ma się do męskości!
…
Koniec rozkminki. Nijak.
Sprawa jest wybitnie prosta. Jeden facet lubi nosić brodę a inny nie. I oto objawienie! Obaj są prawdziwi. Jest wielu takich, którzy posiadali pokaźny zarost, nim jeszcze w kulturze masowej pojawiła się nań moda. Inni z kolei, niezależnie od trendów – nie są w stanie przekonać się do takiego, ewentualnego look’u.
I dobrze. Bo choć brodacze w klimacie drwala postrzegani są za przykłady archetypu prawdziwego mężczyzny, to nie zarost na twarzy świadczy o tym, czy jesteś facetem z charakterem czy nie. Przykład? Conchita. No dobra, pojechany