Man Bun. Teraz dla każdego?
Temat pt. „man bun” wraca jak bumerang. Sprawa męskiego koczka raz po raz obiega świat i to nie z powodu dość częstych powtórek kultowego „Ostatniego Samuraja”. Choć osobiście nie mam nic przeciwko temu filmowi, w przeciwieństwie do ewentualnych spotkań z Kevinem w święta. Tu chodzi o najnowsze trendy w męskich fryzurach! Modny ostatnio top-knot (inne określenie), spopularyzowany na nowo przez takie osobowości jak Jared Leto czy Leonardo DiCaprio doczekuje się kolejnych wariacji na swój temat.
Jeszcze kilka tygodni temu sfera fashion skupiała się na mini-kapelusiku z rondem, chroniącym koczek (na kwestię funkcjonalności i sensu zastosowania tego rozwiązania opuśćmy kurtynę milczenia), a od paru dni na tapecie są sztuczne kokony. Jedwabnika Kosztują niespełna 10 dolców i każdy aspirant na trendhuntera czy fan „Wikingów” może go (łu-hu) mieć
O ile popularność „micro-kapeleo” wydaje się być nieco naciągana – to podobno doczepiane koki rozchodzą się na pniu, a już z pewnością wywołały szeroką dyskusję. Od szoku, przez hejt, aż po gender. Mamy tu prawdziwy festiwal rozkładania tematyki kokonów na męskich głowach na części pierwsze. Jedno jest pewne. Treski, sztuczne pasemka i inne takie – nie są już zarezerwowane wyłącznie dla kobiet.
Fryzura męska jak fryzura męska. Każdy nosi to co lubi. Fakt jest taki, że wyczesany „man bun” to aktualnie jeden z najgorętszych trendów. Kudłaty klip wydaje się być jednak totalnym przegięciem i trudno uwierzyć, że na jakiejkolwiek głowie faceta mógłby wyglądać „naturalnie”. Aczkolwiek amatorzy częstych zmian wyglądzie mogą być tą nową ofertą zaintrygowani i kupią produkt choćby po to, by sprawdzić jak wyglądaliby w nowej fryzurze.
Moda na koczka „man bun” szybko nie przeminie, więc jeśli macie ochotę na taki look to polecam jednak zrezygnować na jakiś czas z wizyty u fryzjera i najzwyczajniej w świecie zapuścić włosy. Lepiej jakiś czas cierpliwie zaczekać niż zaliczyć poważny wizerunkowy falstart.